27 czerwca 2002 roku odbyła się w Niemczech pamiętna, 76-ta aukcja Künker’a, na której wystawiono piękną kolekcję monet polskich i z Polską związanych. Pasjonujące „sprawozdanie z wyprawy” na tę aukcję zamieścił na Cafe Allegro Omnislash, a za zgodą autora przytaczamy je tutaj. Cafe Allegro już nie ma… i takich aukcji też, więc szkoda, aby tak świetny tekst poszedł w zapomnienie. Życzymy miłej lektury.
Siedzę sobie i myślę, co mi się ostatnio coraz rzadziej zdarza (mam na myśli myślenie), a nie siedzenie. Niestety, bez skutku. A czemu ? Bo znowu cały latam z nerwów i emocji. A czemu mną telepie ? Bo byłem za granicą na aukcji u Kuenckera.
Przygotowania trwały ponad miesiąc. Najpierw musiałem wyrobić sobie paszport, bo ostatnio byłem za granicą po zakupy w NRD, jakieś 15 lat temu. Tam gdzie kiedyś robiłem, zorganizowali wycieczkę autokarem do Frankfurtu nad Odrą. No to się zapisałem. Za dużo z tej wycieczki nie pamiętam, bo cały autobus, naturalnie oprócz kierowcy, się spił. Ja oczywiście też (gdzie to zdrowie), bo nie wypadało inaczej i większość trasy albo spałem, albo śpiewałem. Jedynie co pamiętam, to następny dzień i podbite oko u koleżanki, która też popiła, też śpiewała i też spała, tylko miała pecha, że tę ostatnią czynność wykonywała na toruńskim pierniku. Niestety, był on w czekoladzie, co poskutkowało słusznym zdenerwowaniem męża, po jej powrocie (trzeba patrzeć na czym się siada). I nie jest prawdą, że mężczyzna może mieć rozstrojone nerwy tylko z powodu ” bo zupa była za słona „.
Ale odszedłem od tematu. Po wyrobieniu paszportu. I tu muszę się pochwalić, że teraz nawet nie pytają czy w rodzinie ma się księdza, tylko paszport dają po trzech tygodniach. Ale czasy !!! Żeby tak wszystkim od razu ufać ??? Potem się dziwią, że tylu spekulantów mamy w kraju. Młodszym przypomnę, że spekulant to ten, co taniej kupuje niż sprzedaje. Jak się dowiedzą o Allegro, wszyscy tu sprzedający będą mieli kłopoty. Na bank. Znowu, zamiast pisać o ” Kuenkerze ” to ja jakieś dygresje. Jak już miałem paszport, to zacząłem myśleć o euro.
Zebrałem wszystkie pieniądze. Nawet pożyczyłem od teściowej, mówiąc, że wezmę się za malowanie mieszkania, ale brakuje mi na farby. Uwierzyła !!! Skup waluty zacząłem od Allegro. Niejaki Arbiter, handlował nawet zestawami po 8 sztuk z 12 państw. Mówię sobie : hurtem – tanio. Miałem pecha. Widocznie nie tylko ja szykowałem się na Osnabrueck. Chętnych było tak wielu, że euro wyszło mi po 8 zł. Na szczęście szybko się zorientowałem, chociaż nie chwaląc się dwa kilo euro już uzbierałem, że na Zachodzie wydali te pieniądze też w banknotach. Chyba dość rzadkich, bo nie widziałem ich w sprzedaży na Allegro. Kolega z roboty powiedział mi, że można kupić je w kantorach, których po drodze do Niemiec pełno jak grzybów po deszczu. Szwagier też włączył się w przygotowania. Zobowiązał się, że zrobi przegląd mojego malucha. Dużo nie weżmie. Zrobi to za połówkę. Kolejny kłopot miałem z głowy. Przecież auto to podstawa. Szczególnie dla mnie. Się nim jedzie, się w nim śpi, się w nim je. Ponieważ mam lekko 130 kg żywej wagi muszę nim jeżdzić z otwartym oknem, które służy mi do trzymania ręki na zewnątrz. Korzyści z tego płynące są : trzy. Po pierwsze w środku jest więcej miejsca dla mnie, a po drugie jak ręka na zewnątrz, to mniej ważę i fiacik mniej pali na setkę i po trzecie drzwi można domknąć.
Jak przestudiowałem mapę to mnie trochę zemdliło, bo się okazało że do Osnabrueck jest 800 kilometrów. Na dodatek w jedną stronę. Toć to dwa dni jazdy tam i dwa z powrotem. Ile to trzeba wałówki ? Dobrze, że to lato i noce ciepłe. Ale jak ja się tam dogadam ? Ale kicha. Przecież na stare lata nie będę się uczył jezyków obcych. Przy obiedzie rodzinnym zapowiedziałem dzieciom, że mają tydzień czasu, aby nauczyć mnie liczebników. Po tym czasie już się jakoś porozumiewałem po niemiecku, oczywiście w zakresie o którym mowa wyżej. A ile było przy tym śmiechu. Mówię Wam, żeby zamiast dwadzieścia jeden mówić jeden i dwadzieścia. To trzeba wymyśleć ! Sądziłem, że Niemcy są bardziej praktyczni. Jednak na wszelki wypadek ściągę zapisałem na wewnętrznej stronie mankietu od koszuli. Przygotowania powoli zbliżały się ku końcowi. Jeszcze tylko koce, jedzenie i picie, kuchenka gazowa z butlą, antybiotyki, węgiel drzewny i inne niezbędne w podróży przedmioty. We wtorek rano wszystko było zapięte na ostatni guzik. Samochód umyty i załadowany. Kanapki przygotowane. Euro podzielone na trzy kupki. Ta najdroższa i przez moją niewiedzę najcięższa w specjalnie uszytym worku na szyji. Druga na drobne wydatki i benzynę w portfelu. Trzecia ” w razie czego ” w paszporcie. Naturalnie jeszcze 1000 zł, żeby wymienić na euro po drodze. Start nastąpił o 8 rano. Autko szło średnio (wliczając w to postoje i tankowania) 35 km na godzinę, a ja obserwowałem ceny w kantorach, obok których przejeżdżałem. W okolicach Poznania sprzedawali po 3,93 zł, a im bliżej Niemiec tym drożej. 50 kilometrów przed granicą chcieli już 3,96 za sztukę. Nie dałem. Wolałem wrócić 120 kilometrów i zapłacić 3,93.
Po wymianie waluty mogłem już całą drogę myśleć o strategii zakupów. Ponieważ miała to być inwestycja na stare lata, uzgodniłem z moją, że trzeba kupić dużo i tanio z rozdziałów Danzig, Elbing, Thorn i Koenigreich Polen. Żeby mi się nie pomyliło, kartki z innymi monetami żona powyrywała mi z katalogu. Pozaznaczane miałem czerwonym flamastrem wszystko jak leci z ceną poniżej 100 euro. To miałem kupować. Znajomy co robił w Niemczech za murarza dwa lata i zna niemiecki perfekt, przetłumaczył mi mniej – więcej wstęp, z którego wynikało, że Kuencker boi się, że mu kiepsko pójdzie i będzie sprzedawał nawet 20 % poniżej ceny katalogowej. To już było dobrze. Myślę sobie, że Biedaczek słabo zna polski rynek numizmatyczny i dzięki temu każdy sobie coś skubnie.
W środę wieczorem byłem już na miejscu. Nie będę pisał o podróży, żeby Was nie nudzić. Nawet się nie zdenerwowałem za mocno jak na stacji benzynowej połowicznie straciłem 2 euro. A wszystko przez tę reklamę, co idzie codziennie po wiadomościach, a przed filmem, w której chłopak je loda, mimo że jego zalotny uśmiech do koleżanki z tejże reklamy wskazuje, że na lody to on nie ma ochoty. Chłopak wrzuca do automatu 2 euro, za co tenże automat odwdziecza mu się lodem. Ja chciałem zrobić to samo, chyba jednak nie zrobiłem tak samo bo z dziury gdzie miał wylecieć lód w czekoladzie wyleciały dwie prezerwatywy. Niby strata nie jest duża, bom leciwy i mnie się nie przydadzą, ale za to prezent dla kolegi na imieniny mam jak znalazł. Wieczorem w środę, wreszcie hotel w Osnabrueck. Na dodatek ten sam, w którym odbywała się aukcja. Jak z bajki.
Chyba spodziewali się dużo Polaków, bo przy wjeżdzie do garażu dali polski znak parkingu. No wiecie, takie duże ” P ” na niebieskim tle. Ale tu zacząłem się denerwować. Stoję przy wjeżdzie do podziemi 15 min., 30 min., godzinę a ciecia nie ma. Polazł nie wiadomo gdzie i barierki nie chce mu się otworzyć. Za mną kolejka coraz dłuższa. Inni też się niepokoją, kiwają rękami, trąbią, coś mówią. Podchodzą do mnie. Widać, że są zdenerwowani tak jak ja. Każdy coś gada, a ja tylko ja, ja, ja. Że niby mają rację. Myślę sobie, że takich pracowników to nawet w Polsce nie ma. Ale jak się okazało to nie była wina ciecia tylko moja, bo nie znam się na nowoczesnej technice. Wystarczyło nacisnąć przycisk, który był schowany w słupku, aby szlaban sam się otworzył. Takie tam mają urządzenia. Dałem plamę. A wszyscy mówili jedż do Kuenckera, to zobaczysz wielki świat. Mieli rację, tylko czemu mi nie powiedzieli o tym guziku w słupku.
Obudziłem się już o piątej. Mimo dwóch koców, nie da się dobrze spać w maluchu. A obok nie chciałem, bo nie lubię zbyt wielu pytań, na które mogłem być narażony. Toaleta, golenie, śniadanko, odświętna koszula ze ściągą na rękawie i o szóstej byłem już zwarty i gotowy do zakupów swego życia.
DUTJAR napisał prawie wszystko. Ja nie napiszę już nic więcej, bo na samą myśl znowu zaczyna mną telepać. I już prawie dnieje.
Omni
P.S. Może Zygmunt I trafiłby znowu do domu ?
P.S.2 Może C.D.N ?
(ciąg dalszy)
Parking tylko jedno piętro dzieliło od recepcji hotelowej. Pomyślałem, że mnie nie wygonią jak sobie gdzieś przysiądę, a przy okazji będę miał baczenie na wszystko. Starym zwyczajem zabrałem z auta okulary przeciwsłoneczne i gazetę, w której przedtem miałem kanapki. Założyłem okulary na nos i dla niepoznaki otworzyłem gazetę. Teraz miałem przewagę. Z za okularów mogłem patrzeć tam gdzie chciałem, nie budząc podejrzeń, że jestem ciekawski. A działo się. Oj działo.
Życie hotelowe budziło się powoli. A wiecie co wymyślili Niemcy ? Nie to nie Niemcy, to Polacy jakieś 30 lat temu, a Niemcy tylko zaadoptowali bezpłatnie to rozwiązanie do swoich potrzeb. Mam na myśli sprzedaż wiązaną. Za komuny w Polsce jak człowiek chciał się napić w lokalu, to do 50 gramów wódki musiał dokupić zakąskę. Inaczej musiał być niedopity. No, ale śledż, albo ogórek kiszony pasują do wódki, natomiast czy pasuje śniadanie do pokoju hotelowego ? Chyba nie bardzo. A goście hotelowi, nie wiem czy dobrowolnie czy pod przymusem musieli przed zapłacenem rachunku za nocleg zjeść śniadanie. Dobrze, że nie dokonałem rezerwacji pokoju w hotelu, bo nie lubię przymusu bezpośredniego, a i na szelążka jakiegoś pieniążków zostało więcej. Przepraszam za te dygresje, ale ich potrzeba jest we mnie silniejsza niż mój rozsądek.
Mając wiele czasu zacząłem zastanawiać się, który z gości to numizmatyk, a który znalazł się w tym hotelu przypadkowo. Jasnych kryteriów niestety nie znalazłem. Za to czs upływał szybko, a atmosfera gęstniała. Tym bardziej, że od czasu do czasu dało się słyszeć, oczywiście po polsku słowo klucz znane nie tylko z filmu ” Seksmisja „. Słowo to z dużym prawdopodobieństwem można było przypisać niektórym ze zbieraczy z Polski, lub z polskim pochodzeniem. Aukcja miała zacząć się o 9.00. O 8.00 już nie siedziałem, tym bardziej, że zauważyłem przez okno, że jacyś smutni panowie, w takich samych okularach jak moje zaczęli coś wnosić do sali aukcyjnej. Dreptałem przed drzwiami coraz bardziej niecierpliwie. Nagle o 8.15 drzwi otworzyły się. Wszedłem do sali i oniemiałem. Wszystko pięknie przystrojone, jak w Domu Kultury podczas akademii z okazji wybuchu Rewolucji Pażdziernikowej, naturalnie w bardziej pastelowych kolorach. Najpierw zająłem trzy miejsca przy jednym stoliku poprzez zaznaczenie na krzesłach mojej obecności za pomocą : marynarki, teczki i etui od okularów. Ponieważ na sali byłem pierwszy wybrałem miejsca bardzo odległe od mównicy, ale za to dające gwarancję, że nikt nie będzie mi robił coś złego za plecami, bo tam była już tylko ściana. Dopiero wtedy popędziłem do długiego stołu gdzie trzech panów umożliwiało obejrzenie monet, które miały być sprzedawane. Tym bardziej, że zainteresowanych przybywało z minuty na minutę. Usiadłem przy stoliku, otworzyłem katalog i pokazałem palcem na numer 3418 oznaczający pierwszą monetę gdańską po czym przeciągle gwizdnąłem chcąc wyrazić zamiar obejrzenia wszystkich monet z Polską związanych, a jednocześnie zwrócić uwagę, że łatwo się mnie nie pozbędą i że będę okupował krzesło tak długo, aż zrealizuję swój zamiar w 100 %. Ludzie, oni zaczęli znosić mi te monety w szufladach i nawet nie patrzyli mi na ręce. Nosili jedną szufladę za drugą. Myślę, że wręcz ich poraził wygląd mojego katalogu aukcyjnego, który był tak sfatygowany poprzez brak kartek i odręczne opisy, razem z limitami na czerwono, że mógł na szeregowych pracownikach firmy ” Kuencker ” zrobić wrażenie, że mają przed sobą numizmatyka światowego formatu.
Ja raz pokazałem swój zbiór, koledze w podstawówce, nie patrząc mu na ręce. Kiedy skończył oglądać zabrakło w nim unikalnej w moim pojęciu, w tamtych czasach, 2-złotówki z żaglówką z okresu międzywojennego. Nie znalazłem jej przy nim mimo, że rozebrał się do skarpetek. Po 20-tu latach ruszyło go sumienie i zwrócił mi ją. A wiecie co się z nią stało ? Połknął ją. Teraz mogę powiedzieć, że ta moneta ma prowieniencje. Z taką historią może być ozdobą każdego zbioru. Mimo, że to słaba trójka kudy do niej jakiemuś talarowi z 1533 roku Zygmunta I, który kiedyś był w posiadaniu Erazma z Rotterdamu. Gdyby Erazm go połknął to co innego.
Jak sobie uświadomiłem, że na niektórych z szuflad są monety o łacznej wartości ponad 100000 zł i ja trzymam takie pieniądze w ręku, jakich przez całe życie nie zarobię, to oblewały mnie zimne i ciepłe poty na zmianę. Tak pięknych złotych monet, zgromadzonych w jednym miejscu to ja w życiu nie widziałem. Nawet w muzeum. Ze zdziwieniem zauważyłem, że na butach nie mam filcowych, muzealnych papci, a to co robię dzieje się w świecie rzeczywistym. Oczywiście złoto dentystyczne też się zdarzało, ale było w zdecydowanej mniejszości. Ze srebrem było znacznie gorzej. Ślady po uchu, igiełkowanie, polerowanie, naprawianie było widoczne na większości z oferowanych, szczególnie grubszych nominałów. Na odchodne panowie podarowali mi dwa nowe, nieużywane katalogi aukcyjne, z których jeden zamierzam spieniężyć poprzez aukcję na Allegro.
Teraz spokojnie mogłem zająć miejsce przy stoliku. Oczywiście jedno. Dwa pozostałe zwolniłem. Natychmiast przysiadł się jeden allegrowicz z Warszawy i jakiś właściciel domu aukcyjnego z Belgii.
Do dziewiątej brakowało jeszcze pięć minut, ale sala już była pełna. Miałem czas, aby rozejrzeć się po niej. A było co oglądać. Po powrocie opowiadałem o tym co widziałem swojej żonie przez 6,5 godziny i nawet się jej nie znudziło. Chciałem zwrócić Wam uwagę tylko na niektóre elementy. Stoły pokryte obrusami. Na każdym z nich talerze pełne cukierków z prawdziwej czekolady. Tyle cukierków to ja widziałem tylko raz w życiu, u znajomego z Warszawy, który w latach 80-tych robił w Wedlu jako portier.
Wzdłuż prawej ściany stoły z napitkami ciepłymi, zimnymi i letnimi, tudzież dla tych co nie jedli śniadania talerze z kruchymi ciasteczkami. Szklanek było pod dostatkiem. A na dodatek to wszystko bezpłatnie. Z prawej strony od stołu prezydialnego wielki ekran do przeżroczy. Taki sam jakie mają w kościołach do wyświetlania słów kolęd, podczas Pasterki. Wszystko, żeby tylko ułatwic ludziom licytację. Na sali, Polaków chyba ze czterdziestu. Atmosfera coraz bardziej uroczysta. Punkt dziewiąta zasiadają do stołu cztery osoby. Pierwszy Pan Kuencker, którego znałem osobiście z fotografii w katalogu, drugi krótko ostrzyżony, jak mi się początkowo wydawało ochroniarz i dwie panie w charakterze nie w pełni mi wiadomym. Nagle ekran się rozświetlił, Pan Kuencker wstał i zapiął marynarkę. Zrobiłem to samo. Pomyślałem, że zaraz zacznie się śpiewanie hymnów, a na ekranie pojawią się ich słowa. Tak szybko jak wstałem tak usiadłem, bo Pan Kuencker zamiast zaintonować hymn zaczął ujmujące przemówienie. Potem wstała jakaś pani i zaczęła mówić po polsku, że jakby co to ona nam może pod przysięgą, bo jest zaprzysiężoną tłumaczką. Nie wiem czy skończyło się na deklaracjach czy ktoś skorzystał ? Ja osobiście w kobiece przysięgi nie wierzę, ale pomysł organizatorów nawet mi się spodobał.
Po przemówieniu zaczęła się licytacja. Prowadził ją ten łysawy gość, który jak się okazało nie był ochroniarzem. Wreszcie uzyskałem odpowiedż na pytanie, po co ten wielki ekran ? Otóż wyświetlano na nim zdjęcia aktualnie licytowanych monet, oraz ich numer katalogowy. Co więcej. Na zewnątrz sali ustawiony był monitor od komputera, na którym również podawano numer właśnie licytowanej monety. Pierwsze 2,5 godziny to Brandenburgia i Prusy, co nie wzbudzało większego zainteresowania naszych. Pozwalało jednak oswoić się z atmosferą sali i wsłuchać w odgłosy aukcji. Przez pierwsze 5 minut ciągle coś mi cykało, a ja nie wiedziałem co. Na początku myślałem, że może ktoś jakąś bombkę na sali podłożył, potem że mam budzik w kieszeni, a na końcu okazało się, że to ten gość co prowadził aukcję jechał, jak ruska pepesza. Cwancyk, drajcyk, fircyk, fynfcyk, sechcyk. Odetchnąłem z ulgą, że to nie bomba zegarowa.
Naniosłem sobie do stołu, na wszelki wypadek (bo naszych na sali dużo) jedzenia i picia na zapas. Teraz miałem czas, aby spokojnie się rozejrzeć. Nasi skupieni. Na twarzach, u jednych uśmiech pokerzysty, u drugich stężenie pośmiertne, a u jeszcze innych totalny luz. Mniemam, że wyraz twarzy zależny był od zasobności portfeli i adekwatnego do tego stopnia ryzyka, które trzeba było podjąć. Teraz czas wyznaczały nie zegarki tylko numery wylicytowanych monet. Około 200 sztuk na godzinę. Powoli zbliżał się Gdańsk. Krótko przed nim poszła półtalarówka z Królewca z 1520 roku znana przed tą aukcją tylko w jednym egzemplarzu, która jak się okazało była najdrożej sprzedaną monetą. Nabywca zapłacił za nią 35500 euro. Przed licytacją Gdańska zarządzono jeszcze 10 minutową przerwę na kawę i dla podgrzania emocji.
Po przerwie, licytacje zaczął z uwagi na powagę sytuacji sam właściciel. Jej przebieg wiernie oddał DUTJAR. Wyników też nie ma co podawać, bo zainteresowani mają je od wczoraj na www. Kuenckera. Myślę, że co najmniej połowa ze sprzedawanych na tej aukcji monet wróciła do kraju. I to jest w moim mniemaniu najważniejsze. Nie jest istotne kto, co i za ile. Ważne jest, że nasze środowisko powoli, ale systematycznie przywozi piękne i rzadkie monety do Polski. Ważne, że w przyszłości mogą one być rdzeniem, wokół którego bedą tworzone nowe Polskie zbiory. Ważne, że w Europie zaczynają traktować nas poważnie, czego dowodem była świetnie zorganizowana aukcja w Osnabrueck.
Jeśli ktoś czuje się urażony moim jarmarcznym sposobem przekazania tej relacji, to go serdecznie przepraszam.
A tego talara Zygmunta I Starego 1533 trochę jednak żal.
Może, jeśli będziemy więcej ze sobą rozmawiać to następnym razem tak łatwo go nie puścimy ?
Żeby tylko się gdzieś pokazał.
Omni
P.S. Faktycznie kupiłem dwa szelążki elbląskie i jeszcze parę innych drobiazgów. Nawet moja powiedziała, że są ładne. Tylko po co tak daleko jechałeś do Niemiec ? Przecież już masz ich dosyć.
O tym się nie dowie. Może kiedyś, po latach jednak to zrozumie.
Kilka przykładowych stron z katalogu aukcyjnego załączamy poniżej.